Śląsk Wrocław Śląskopedia



Druga liga, 29. kolejka - 29.03.2000, 00:00, widzów: 2000, sędzia: Andrzej Barmosz (Warszawa)

LECHIA GDAŃSK - ŚLĄSK WROCŁAW 0:1 (0:0)

LECHIA: Kozak - Skierka, Fedoruk, Kubsik, Miłkowski (41-Biskup), Motyka, Golecki, Zezula, Lewna (63-Mila), Weber, Żuberek (72-Feith)

ŚLĄSK: Tomasz Gruszka - Krzysztof Sadzawicki, Mirosław Milewski, Marcin Janus, Jarosław Lato, Piotr Jawny, Mirosław Kalita (83-Tomasz Stelmach), Michał Stolarz (85-Dariusz Filipczak), Emil Nowakowski, Remigiusz Jezierski (46-Arkadiusz Aleksander), Piotr Najewski

pozycja w tabeli: 4


MEDIA O MECZU

Nie ma czym gryźć

W drugim kolejnym meczu biało-zieloni przegrali po golu z rzutu wolnego, równocześnie nie prowokując okazji do wykonywania regularnie ćwiczonych stałych fragmentów, ani nie stwarzając sytuacji bramkowych. Podczas konferencji prasowej Romuald Szukiełowicz, świadom bezradności gdańszczan w ataku, uczciwie nie próbował mydlić oczu żurnalistom: „Nie podzielam zdania trenera Calińskiego, jakoby spotkanie było zacięte. Właśnie, że nie było zacięte, a twardości było jeszcze mniej! W moim wyobrażeniu kontaktowa gra wygląda zupełnie inaczej. Niestety, nie mamy czym ugryźć w przodzie. Nasi napastnicy odbiegają poziomem od swoich rywali. Spodziewałem się, że bardzo ruchliwy Feith da się ze dwa razy sfaulować przed polem karnym… Gdyby panowie widzieli, jak on śmiga między obrońcami na treningach! Tylko ten Mila, a nie chwalę go dlatego, że jest najmłodszy, potrafił ściąć z boku i wymuszać faule…”

Nie właśnie, czy 17-latek jest od ratowania drużyny przed porażką? Czy nie lepiej byłoby, gdyby biegał lewą flanką w I połowie, a Lewna – prawą, co dotąd tak dobrze mu wychodziło? Z szacunkiem dla szczerości szkoleniowca, nie sposób nie zauważyć, że z Miłkowskiego nie da się zrobić prawego pomocnika, że wprowadzenie Mili za Lewnę zastopowało akurat nabierające impetu akcje (bardzo waleczny Biskup jednak nie radził sobie), wreszcie, że Fedoruk – przy tak nijakim faworycie – powinien przejść do ataku natychmiast po celnym strzale Kality, a nie dopiero w 79 min!

Skupmy się jednak na grze, choć – prawdę powiedziawszy – nie ma powodów do zachwytu. Począwszy do wyniku i kończąc na fakcie, że Gruszka ani razu nie znalazł się w opałach. Bo uderzenie Żuberka z 20 m, niecelny wolej Webera, uderzenie Żuberka z 12 m boczną siatkę tudzież słabą „główkę” Webera w momencie, gdy powinien przyjąć futbolówkę, trudno było potraktować za groźne. No, może przesadziliśmy. A w 61 min efektowna akcja Zezuli, kiedy to w polu karnym zakręcił Jawnym i Milewskim, mogła skończyć się golem (piłka po nodze przeciwnika zatrzymała się na bocznej siatce). Ponadto w 80 min – także za sprawą Zezuli – płaski strzał z 20 m minimalnie chybił celu.

Wbrew pozorom goście, którzy skasowali całą premię, w żadnym elemencie nie byli lepsi. Zapowiadane przez Mariana Geszke niebezpieczeństwo po prawej stronie w ogóle nie zaistniało, bardzo groźny – poprzez włączanie się do ataków – Jawny nikogo nie powalił z nóg. Jednak o ile lechiści potrafili torpedować akcje wrocławian, o ile nie dopuszczali do kontrataków (swoją drogą napastnicy Śląska spisali się słabiutko), o tyle nie wykazali się twórczym zmysłem. Chociażby Motyka, gracz, który zasmakował europejskiej piłki, mógłby bardziej odważnie podjąć się roli konstruktora.

Śląsk wygrał, bo wykonywał rzut wolny tuż przed linią pola karnego, bardziej po prawej ręce Kozaka. Stolarz zamarkował uderzenie, a Kalita posłał po przekątnej tzw. szczura. Golecki i Zezula, co podkreślił Szukiełowicz, nie przypilnowali rywali, którzy wpychali się do muru, a nasz bramkarz spóźnił się z interwencją.