Śląsk Wrocław Śląskopedia



Puchar Polski, 1/4 finału, 1. mecz - 12.02.2015, 20:00, widzów: 15183, sędzia: Adam Lyczmański (Bydgoszcz)

ŚLĄSK WROCŁAW - LEGIA WARSZAWA 1:1 (0:1)

ŚLĄSK: Mariusz Pawełek - Paweł Zieliński, Piotr Celeban, Mariusz Pawelec, Dudu Paraiba, Tomasz Hołota, Tom Hateley (75-Krzysztof Danielewicz), Flavio Paixao, Peter Grajciar (83-Krzysztof Ostrowski), Robert Pich (62-Lukáš Droppa), Marco Paixao

LEGIA: Dušan Kuciak - Łukasz Broź, Igor Lewczuk, Jakub Rzeźniczak, Guilherme, Michał Żyro, Ivica Vrdoljak, Tomasz Jodłowiec, Michał Masłowski, Michał Kucharczyk, Miroslav Radović (75-Marek Saganowski). Trener: Henning Berg


MEDIA O MECZU

Twierdza nie padła dzięki Marco Paixao (Przegląd Sportowy, 13.02.2015)

Gol Marco Paixao uratował emocje w najciekawszej parze ćwierćfinałów. Niewiele brakowało, aby doszło do pierwszej porażki Śląska na własnym stadionie, odkąd trenerem wrocławskiej drużyny został Tadeusz Pawłoski.

Tadeusz Pawłowski nakręcił licznik do całkiem przyzwoitej liczby - osiemnaście meczów na własnym stadionie (w tym siedemnaście ligowych) i żadnej porażki. Twierdza Wrocław broni się dzielnie już przez niemal okrągły rok, tylko że wczorajszy wynik to w perspektywie rewanżu na wyjeździe wciąż o wiele za mało.

Mniejsza już o wynik. Chodzi o to, jak ten mecz wyglądał. Owszem, gospodarze nie dali się zdominować mocniejszym kadrowo rywalom. Prawda, że ambitnie atakowali i to chyba nawet częściej niż przeciwnik. Nie zaprezentowali jednak poziomu, po którym w Warszawie biliby na alarm, że ich panowanie jest zagrożone.

Legia wyglądała na zespół, który może wrzucić piąty bieg, tylko... nie bardzo chce. Perspektywa maratonu ligowo-pucharowego i zbliżającej się konfrontacji z Ajaksem Amsterdam w 1/16 finału Ligi Europy najwyraźniej zrobiła swoje. Czerwona kartka dla Ivicy Vrdoljaka, która pozwoliła Śląskowi wstać z desek, też.

To było spotkanie, w którym uwaga kibiców obu drużyn skupiała się na ich „dziesiątkach". W Śląsku debiutował Peter Grajciar. Człowiek, o którym we wrocławskich mediach zdążono napisać i powiedzieć chyba wszystko zanim wybiegł na boisko w jakimkolwiek oficjalnym meczu. Ma zastąpić sprzedanego do Lechii Gdańsk Sebastiana Milę. Nie było tajemnicy w tym, że będący po bardzo poważnej kontuzji Słowak może nie mieć sił na 90 minut z tak wymagającym fizycznie rywalem. Trener Pawłowski wyszedł jednak z założenia, że skoro to potencjalny lider zespołu, od razu musi nauczyć się pływać w głębokiej wodzie.

Wczoraj nie popływał. Zapamiętamy go z raptem jednego groźniejszego strzału i z zostania ofiarą brutalnego faulu Jakuba Rzeźniczaka. Na pewno gra inaczej niż Mila. Więcej biega, częściej zmienia pozycję. Ale - przynajmniej na razie - efektów tych starań specjalnie nie było. Dusan Kuciak jeśli już był nękany, to po akcjach „starej gwardii", zawodników, którzy jesienią już w Śląsku byli.

Wrocławianom najdłużej będzie się śniła sytuacja z pierwszej połowy, kiedy najpierw bramkarz Legii obronił strzał Roberta Picha, a później przy dobitce nie popisał się Flavio Paixao.

Co o legijnej „dziesiątce"? Jej występ we Wrocławiu był szczególny. Michał Masłowski, zastępujący kontuzjowanego w sparingu z Viktorią Pilzno Ondreja Dudę, to jeden z żywych pomników wrocławskiej niemocy. Wychował się 40 kilometrów od Wrocławia, jako wyrostek marzył o tym, że kiedyś weźmie go Śląsk, ale w przy Oporowskiej istnienie skautingu było sprawą tak umowną, że nawet nie bardzo było komu wsiąść w auto i obejrzeć go w jakimkolwiek meczu.

Tak zgubieni przez klub piłkarze już parę razy w barwach innych drużyn Śląsk katowali. Wystarczy wspomnieć niesławne 0:4 z Legią z wiosny 2012 roku i koncert też pochodzącego z Dolnego Śląska Janusza Gola...

Wczoraj Masłowski nowym Golem się nie okazał. Grał przeciętnie. Dobrze radził sobie z nim Piotr Celeban. Niebezpieczeństwo czyhało głównie ze strony bardzo dobrze grającego wczoraj Michała Kucharczyka, który raz po raz niepokoił na lewym skrzydle Pawła Zielińskiego. W końcu tuż przed przerwą właśnie tamtędy poszła akcja bramkowa. Kucharczyk do środka, do Miroslava Radovicia, jego strzał został jeszcze zablokowany, ale piłki po dobitce Michała Żyry nie zatrzymał już nikt.

W drugiej połowie Śląsk walczył o choćby remis i parę razy postraszył Kuciaka, lecz w 60. minucie zadanie zrobiło się już z gatunku „mission impossible". Tomasz Hołota bezmyślnie sfaulował w środkowej strefie boiska Ivicy Vrdoljaka i sędzia Lyczmański słusznie wysłał go wcześniej pod prysznic, pokazując drugą żółtą kartkę. Goście mimo długiej gry z przewagą jednego zawodnika, wcale jednak nie forsowali tempa. Tylko czy można im się dziwić? Łącznie z potyczkami ze Śląskiem mieli (mają) do rozegrania osiem meczów w ciągu dwudziestu czterech dni. Dawka, po której połowa naszych ekstraklasowców prosiłaby o tlen.

Śląsk zerwał się jeszcze do ataku w końcówce, kiedy po czerwonej kartce Vrdoljaka najpierw wyrównały się siły, a później wynik. Łukasz Broź chciał zgrać piłkę do własnego bramkarza, a lis pola karnego Marco Paixao tylko na to czekał. To trzeci oficjalny mecz Portugalczyka od powrotu po kontuzji i druga zdobyta bramka. Niby nawet trener Pawłowski zwraca uwagę, że fizycznie jego kapitan wciąż nie jest tym samym piłkarzem, co przed kontuzją, ale statystyka nie kłamie. To jest po prostu piłkarz wysokiej klasy i rywalizacja o jego względy (po sezonie wygasa jego kontrakt) zapowiada się elektryzująco. Przy takiej efektywności latem na pewno znajdzie się ktoś, kto mu te ponad 20 tysięcy euro miesięcznej pensji da.

Michał Guz, Antoni Bugajski