Śląsk Wrocław Śląskopedia



T-Mobile Ekstraklasa, 10. kolejka - 26.09.2014, 20:30, widzów: 11171, sędzia: Marcin Borski (Warszawa)

ŚLĄSK WROCŁAW - GÓRNIK ŁĘCZNA 2:1 (0:0)

ŚLĄSK: Mariusz Pawełek - Paweł Zieliński, Piotr Celeban, Tomasz Hołota, Dudu Paraiba, Lukáš Droppa (84-Tom Hateley), Krzysztof Danielewicz, Flavio Paixao, Sebastian Mila, Robert Pich, Mateusz Machaj (41-Krzysztof Ostrowski)

GÓRNIK: Sergiusz Prusak - Łukasz Mierzejewski, Maciej Szmatiuk, Marcin Kalkowski, Patrik Mraz, Grzegorz Bonin, Tomasz Nowak, Radosław Pruchnik (74-Lukáš Bielák), Filip Burkhardt (70-Shpëtim Hasani), Miroslav Božok (84-Sebastian Szałachowski), Fedor Černych. Trener: Jurij Szatałow

pozycja w tabeli: 3


MEDIA O MECZU

Gospodarze zerwali się ze stryczka (Przegląd Sportowy, 27.09.2014)

Goście byli skazywani na pożarcie, a rozegrali we Wrocławiu całkiem porządny mecz. Dolnoślązacy są wiceliderem.

Kwintesencją postawy Śląska w tym meczu bardzo długo była sytuacja z 20. minuty: Mariusz Pawełek obronił łatwy strzał Fiodora Ćernycha, położył się na piłce, ale kiedy wstawał z futbolówką w rękach, ta wypadła mu z rąk i wyleciała na rzut rożny. Gdyby stał bliżej bramki, mógłby zostać gwiazdą światowego youtube'a na tydzień.

Wrocławianie byli rozkojarzeni jak dziękujący prezydent w „Spodku". A to goście otarli się o rzut karny, kiedy groźny strzał Patrika Mraza zatrzymał na pograniczu zagrania ręką Piotr Celeban, a to tenże Celeban stracił nieodpowiedzialnie piłkę, prokurując śmiertelnie groźną kontrę gości... Łęczna grała w pierwszej połowie bardzo aktywnie, powinna prowadzić, bo stworzyła kilka groźnych sytuacji, tymczasem wrocławianie sprawiali wrażenie totalnie zaskoczonych. Aktywny był Ćernych, spore zamieszanie siał Miroslav Bożok. Licznik minut bez straconego gola u siebie (w trzech poprzednich meczach we Wrocławiu Śląsk grał na zero z tyłu) bił, ale więcej było w tym zasługi kiepskiej skuteczności łęcznian i - mimo cudacznego błędu - Pawełka.

Początek drugiej połowy nie przynosił zmian w obrazie gry. Śląsk pod presją rywala nie bardzo radził sobie z szybkim budowaniem akcji od tyłu i mnożył niedokładne podania, a Górnik grał prawie jak u siebie. Gospodarzy otrzeźwiła dopiero strata bramki - Filip Burkhardt posłał piłkę na skrzydło do podłączającego się flanką Łukasza Mierzejewskiego, Bożok zamknął to strzałem do siatki i gospodarze jakby... dostali z liścia. Przyspieszyli grę, zaczęli być dokładniejsi. W efekcie Krzysztof Ostrowski dobił strzał w słupek Sebastiana Mili. Zrobiło się 1:1.

Gospodarze zaatakowali z pasją. Po raz kolejny powrót do wysokiej dyspozycji potwierdził Mila. Walczył po stracie piłki, dobrze kierował grą kolegów w ofensywie, a w 93. minucie został nagrodzony bramką, po której piłkarze z Łęcznej mogli tylko siąść i płakać. To była ostatnia akcja meczu - gra już nie została wznowiona!

Jurij Szatałow jako trener jeszcze nigdy nie pokonał Śląska (wczoraj był o krok od ugrania trzeciego remisu w szóstym podejściu, wcześniej potykał się z wrocławianami, prowadząc Polonię Bytom i Cracovię), ale tak blisko oskalpowania tego rywala jeszcze nie 'był. Jego ekipa zasłużyła na spore brawa. Śląsk bywa chimeryczny, ale jest jeden konstans: u siebie pod kierownictwem Tadeusza Pawłowskiego ani nie przegrywa, ani nawet nie daje objąć rywalom prowadzenia. Wczoraj po raz pierwszy zdarzyło się to drugie. Do pierwszego, mimo końcowego wyniku, tak naprawdę też niewiele zabrakło. Po piątkowym zwycięstwie ekipa trenera Pawłowskiego wyszła na drugie miejsce w tabeli.

Michał Guz